Sekcja medyczna

Sekcja medyczna
Jesteśmy niewidoczni

sobota, 21 marca 2015

The Corbomite Maneuver

* Jadłam dziś śniadanie z Davidem Baileyem. Myślałam, że gdy dostanie awans na głównego nawigatora, zacznie zadzierać nosa wobec zwykłej pielęgniarki, ale nie. Jest dla mnie miły tak samo jak przedtem, tylko trochę - bo ja wiem - przerażony nową funkcją? Takie sprawiał wrażenie. Wymknęło mu się też, ze będzie teraz pod wielką presją. Pocieszyłam go, ze na pewno da sobie radę.

* Miałam okazję poobserwować, jak kapitan wykonuje testy sprawnościowe. Drzwi od gabinetu pielęgniarek są zepsute i nie do końca się domykają, mogłam zerkać przez szparę. Lubię patrzeć na kapitana. Siostra Chapel kazała mi uporządkować kartotekę, siedziałam więc przy biurku i trochę pracowałam, a trochę pożerałam kapitana wzrokiem. Niestety ta uczta się szybko skończyła - mamy żółty alarm, dowódca potrzebny na mostku...

* Przed chwilą spotkałam Baileya. Stał na korytarzu i płakał ze złości. Nie widziałam go jeszcze w takim stanie. Wciągnęłam biedaka do ambulatorium i dałam mu jedna z tych łagodnych pigułek na uspokojenie. Trzeba było poczekać, aż zacznie działać, a David trząsł się na moim krześle i powtarzał "Ten podły spiczastouchy bękart, zabiję go..." i gorzej jeszcze. Jak się domyśliłam, te epitety dotyczyły pana Spocka. Zdziwiłam się. Spock nie jest szczególnie lubiany w załodze, ale ludzie go szanują jako kompetentnego oficera. Jest sprawiedliwy, rozważny, ale zimny jak lód. Na pewno nie można nazwać go dobrym kolegą. Jednak reakcja Davida bardzo mnie zdziwiła. Gdy pigułka zaczęła działać i uspokoił się, nie chciał mi nic wyjaśnić. Podziękował, pocałował mnie w policzek i po prostu wyszedł.

* Wiem już, że jakaś dziwna istota nam zagraża. Kapitan kazał wygłuszyć komunikację wewnętrzną, ale poczta pantoflowa działa na statku bezbłędnie. Ludzie nie wiedzą, co i kto dokładnie chce nas zniszczyć. Informacje można uzyskać tylko na mostku, a nikt nie odważy się tam pójść bez wezwania. Szukałam Baileya, myśląc że dowiem się czegoś od niego, ale chyba wrócił na mostek po tym, jak się uspokoił. mam nadzieję, że nie narozrabiał na tyle, żeby kapitan go dotkliwie ukarał. Lubię go.

* Głośniki odblokowały się nagle. Wszyscy usłyszeliśmy, że jakiś Balok mówi, że zginiemy za dwie minuty. Zatkało mnie. Jak kapitan mógł ukryć przed nami tak ważną wiadomość? To dlatego David był taki zdenerwowany! Pobiegłam do pokładowej kaplicy. Była tam już Angela. Jesteśmy chyba jedynymi katoliczkami na pokładzie, ale kaplica jest zbiorcza, oprócz nas było tez kilkanaście innych osób - głównie protestanci, dostrzegłam też dwóch buddystów. Wszyscy modlili się, gdy z głośników usłyszeliśmy odpowiedź kapitana. Słuchaliśmy z narastającym zdziwieniem - kapitan powiedział mianowicie, ze powłoka Enterprise zawiera jakiś superwybuchowy pierwiastek, który zniszczy i skazi cała przestrzeń dookoła.

* Wygląda na to, że Balok, kimkolwiek jest, nabrał się na gadkę kapitana. Chciał sprawdzić, jakiś jest prawda i kazał nam lecieć za swoim statkiem. Nazywa się Phesarius i podobno przypomina kule świateł. Nie wiem, nie widziałam. Poczułam wstrząs. Strzelamy?

* Statek tamtego został uszkodzony. Kapitan postanowił udzielić mu pomocy. On taki jest. To choleryk, ryzykant, ale też bardzo dobry człowiek. Próbuje to ukryć, ale w głębi serca jest wrażliwy i czuły. Nie wyobrażam sobie, by spokojnie stał i patrzył na agonię nawet najgorszego wroga. Przyznam jednak, że ja bym tego Baloka nie ratowała. W końcu chciał zabić nas wszystkich. To morderca. Po co taki ma żyć i dalej działać?

* Wszystko się wyjaśniło. Nie istniało żadne zagrożenie. Przedstawiciel obcej rasy poddawał nas swoistej próbie charakteru. Możemy odetchnąć. David jakiś czas ma zostać na statku tamtego jako przedstawiciel Federacji. Rozmawiałam z nim przez łącze. Obiecał, ze wróci i "postawi mi kolację". Jest szczęśliwy. nie rozumiem dlaczego. Widziałam wnętrze Phesariusa. Ten Obcy, Balok, w rzeczywistości przypomina małe dziecko, ale mnie wydaje się odrażający z tym swoim ciągłym śmiechem i poczuciem wyższości. W życiu nie zgodziłabym się zostać z nim sam na sam. No ale dobrze, że nic się nikomu nie stało. Będę czekać na powrót Davida. To bardzo miły facet.

*

poniedziałek, 23 lutego 2015

Charlie X

* Gdyby nie Angela, na pewno nie wstałabym dziś na czas. Nie mogłam spać w "nocy" - śmieszne, czy na pokładzie statku gwiezdnego istnieje coś takiego jak noc? Jeszcze nie przywykłam do osobliwego sposobu odmierzania czasu na Enterprise. Angela miała na to czas, służy tu dłużej niż ja i jest podporucznikiem, podczas gdy ja dopiero chorążym. Zawsze była zdolniejsza niż ja, wszystko szło jej łatwiej. Mam wrażenie, że nawet rodzice kochali ją bardziej niż mnie. Na szczęście nie wpłynęło to na nasze relacje, zawsze jedna z nas pomagała drugiej w razie potrzeby.

* W ambulatorium doktor McCoy zagonił mnie od razu do roboty. Trzeba było pobrać krew na badania od młodego chłopaka nazwiskiem Charlie Evans. Nieprzyjemny typ. Ma zimne oczy. Kiedy na mnie spojrzał, poczułam dreszcze. Dobrze, że w ambulatorium był obecny kapitan. Wydaje się, że smarkacz ma przed nim pewien respekt.

* Właśnie dowiedziałam się o katastrofie Antaresa, który przekazał nam Charliego. To bardzo smutne, tylu ludzi zginęło. Niestety, tak się zdarza. Pomyślałam, że my też możemy zginąć, wystarczy przeciek w silniku i będzie po nas. Tak naprawdę latamy na bombie, tylko na co dzień nie myślimy o tym.

* Doktor McCoy powiedział mi, że Charlie jest dziwny, bo wychowywał się na planecie Thasus, gdzie nie ma ludzi. Dziwne, to jak przeżył? Podobno miał zapasy, ale nawet doktor nie wierzy w tę wersję. Podobno chłopak miał trzy lata gdy został sam - i dał sobie radę, jak mówi? Tak, panie Evans, a ja jestem najwyższym pretorem Romulusa.

* Większość załogi raczej polubiła Charliego, choć pojęcia nie mam dlaczego. Ja unikam go, jak tylko mogę, po prostu się go boję. Na szczęście nie zwraca na mnie żadnej uwagi, jest skupiony na Janice Rand. Nie może się od niego opędzić. Próbowała zapoznać go jedną z młodszych kancelistek, ale nic z tego. Charlie wyraźnie zakochał się w Janice. Jego zachowanie martwi pana Spocka, który chyba go o coś podejrzewa. Głośno nic nie powiedział, ale widzę, jak patrzy.

* Dziś stało się coś strasznego. Dowiedziałam się, że kapitan jest na siłowni, więc poszłam popatrzeć. Lubię gdy ćwiczy w obcisłych legginsach. Jest krępy, ale ładnie zbudowany, o gładkiej skórze i nie przeszkadza, że ma trochę tłuszczyku. Niestety przyprowadził ze sobą Charliego. Chciał go nauczyć chwytów judo, ale szczeniak się strasznie obraził, że kapitan go przewrócił. Wtedy Barry Mills, który siedział w kącie, zaczął się śmiać. Charlie najpierw krzyczał, że nie wolno z niego kpić, a potem jego oczy zaświeciły i Barry zniknął! Uciekłam i powiadomiłam ochronę.

* Ta kreatura tylko zewnętrznie jest człowiekiem. Ma straszliwą moc. To on zniszczył Antaresa, a teraz terroryzuje nas wszystkich. Podobno połamał nogi panu Spockowi, ale potem go wyleczył, bo kapitan powiedział, ze bez niego nie da rady kierować statkiem. Chce, zebyśmy go zawieźli do Kolonii 5, znaczy Charlie chce, nie kapitan oczywiście. Na samą myśl, co tam zrobi, można zwariować.

* Kapitan i Spock próbowali zamknąć Charliego w brygu, ale nie dali mu rady. Jest coraz gorzej. Janice Rand zniknęła, również wielu ludzi z ochrony. Jednego zamienił w jaszczurkę, a w ambulatorium przed chwilą musieliśmy podac środki uspokajające dziewczynie, której... zabrał twarz. Nie mozna tego inaczej określić. Od samego patrzenia na nią można dostać obłędu. Czy naprawdę nic nie można zrobić?
- Zaufaj kapitanowi, Charry.- powiedział doktor i mnie też dał na uspokojenie.

* Już po strachu. Okazało się, że Charlie wcale nie wychowywał się sam. Zajęli sie nim mieszkańcy Thasusa, istoty składające się z czystej energii i to one nauczyły go tych wszystkich sztuczek. Ich przedstawiciel zjawił się na mostku i zabrał gówniarza jak swojego, przywrócił tez wszystkich tych, którzy znikli. Co prawda kapitan już znalazł sposób, jak sobie z nim poradzić, ale walka mogła nas wiele kosztować. Dobrze, że przylecieli Thasusjanie i uwolnili nas od tego kukułczego jaja. Podobno błagał, by go nie zabierać, obiecywał że będzie już grzeczny - akurat!

* Siostra Chapel posłała mnie do Janice Rand z zastrzykiem na uspokojenie. Zastałam ją płaczącą jak bóbr. Chyba żal jej Charliego, choć był takim potworem. Mówiła, że to okropne dla ludzkiej istoty żyć wśród takich, których nawet nie da się dotknąć czy zobaczyć. Że do końca życia został skazany na samotność. Musiałam zostać i ją pocieszać. Nie jest chyba taka okropna, jak myślałam.
Chyba się jednak zaprzyjaźnimy.

środa, 21 stycznia 2015

The Man Trap

* Dziś mój pierwszy dzień służby. Siostra Chapel kazała mi na początek bacznie przyglądać się wszystkiemu i póki co niczego nie dotykać. Oficjalnie będę wpisana na listę dyżurów, gdy wróci nasz szef, doktor Leonard McCoy. Obecnie udał się na planetę M-113, wokół której orbitujemy. Ma zbadać małżeństwo Crater, archeologów. Pan Darnell z ochrony dopiero co wyszedł z ambulatorium - przyszedł po tabletki chlorku sodu, o których doktor zapomniał. Wziął cały słój. Po co komu tyle zwykłej soli?

* Doktor wrócił. Ledwie rzucił na mnie okiem, mruknął "Dzień dobry" i poszedł do siebie. Jest bardzo zdenerwowany.

* Już wiem, co się stało. Na planecie doszło do nieszczęścia. Zginął pan Darnell. Podobno otruł się nieznaną rośliną, ale słyszałam, jak doktor ma wątpliwości. Szkoda pana Darnella.

* Kapitan zakazał opuszczania statku. Nie wiem, co się dzieje, ale słyszałam jakąś awanturę na korytarzu.

* Już wiem, co to za awantura. Kancelistce Rand ktoś chciał ukraść solniczkę. Chyba że ona chce tylko zwrócić na siebie uwagę kapitana, więc opowiada bzdury. Po co komu jej solniczka? Nie lubię tej kancelistki, choć dzisiaj zobaczyłam ją pierwszy raz w życiu. Gwiazda pokładowa... Fryzurę ma taką, że oczy bolą patrzeć. Za to kapitan - boski.

* Na pokładzie znalazł się jakiś stwór. Utrzymują to w tajemnicy przed załogą, ale przecież nie na darmo nazywano mnie w Akademii - Cherry Długie Ucho. Nie to, żebym specjalnie podsłuchiwała, ale przecież nie moja wina, że mam nadwrażliwy słuch. Boję się. podobno to coś może przybrać każdą postać, a jest śmiertelnie niebezpieczne.

* Siostra Chapel wysłała mnie do pana Scotta z lekarstwem na ból głowy. Jak wracałam, potknęłam się i upadłam w rozlany smar. Muszę wyczyścić mundur, zanim doktor McCoy mnie zobaczy. Byłby wstyd. Na podłodze w kącie - spodek z czymś, co wygląda jak sól. Co tu dziś z tą solą? Powariowali wszyscy?

* Mój mundur nadaje się do chemicznego czyszczenia, musiałam się przebrać. Gdy wróciłam, w ambulatorium leżał pan Spock, a obok biołóżka stał doktor i bardzo zaaferowany kapitan. Doktor pogonił mnie nieparlamentarnym słowem po zestaw opatrunkowy dla Wolkan. Ktoś pobił pana Spocka, ale kto? Wszyscy go lubią i szanują jako żywą zagadkę. Zresztą chyba nie dałby się pobić ot tak, jest bardzo silny.

* To był ten stwór! Znowu zabił jednego z członków ochrony, a także profesora Cratera. Nie bardzo rozumiem, co stało się z jego żoną, a nikt nie chce mi nic wyjaśnić. Pan Spock ocalał, bo jest Wolkaninem i jego krew zawiera sole miedzi. Boję się o kapitana, on zawsze idzie na pierwszą linię. Chciałabym porozmawiać z doktorem, ale jest teraz jakiś dziwny. Nawet siostra Chapel to zauważyła.

* Już po wszystkim. Nic dziwnego, że doktor zachowywał się dziwnie, bo to wcale nie był on. Stwór przybrał jego postać, ale pan Spock nie dał się oszukać. Zastrzelili go, gdy zaatakował kapitana Leży teraz w ambulatorium, martwy. Powinnam się cieszyć, ale nie mogę. Żal mi go. To wielkie, obrzydliwe stworzenie, ale było inteligentne. Jako ostatnie ze swego gatunku musiało być bardzo samotne, a że atakowało z głodu... Doktor McCoy chyba jest tego samego zdania, bo siedzi przy swym biurku i płacze. Słyszałam też, jak mówi do tego martwego stwora "Wybacz mi, Nancy." Mam nadzieję, że z jego głową wszystko w porządku.

* Siostra Chapel zwymyślała mnie za źle ułożone narzędzia, ale zaraz potem przeprosiła. - Idź spać, Cherry - powiedziała - Jak na pierwszy dzień miałaś dość wrażeń.
Zjadłam w stołówce kolację. Była niedosolona, ale nie potrafiłam zmusić się, by sięgnąć po solniczkę. Potem wzięłam prysznic i nareszcie mogłam się położyć. Mam nadzieję że zasnę. Boże, jakie to szczęście, że mam już ten dzień za sobą.